O licencjach i zarządcach
owner
Użytkownik
Na początek cytat z miesięcznika "Wspólnota Mieszkaniowa":
Grupa "kombatantów" wciąż dominuje w firmach zarządzających nieruchomościami (i wśród etatowych ekspertów). Często całe ADM-y z dnia na dzień zostały przekształcone w spółki z o.o.: kierownik ADM został Prezesem Zarządu, a pani księgowa Skarbnikiem. Wszystkie nieruchomości, którymi zarządzał ADM (całe dzielnice, liczące setki wspólnot mieszkaniowych i nieruchomości gminnych), przejęła spółka z o.o. i żyje z nich do dzisiaj. To było zwyczajne uwłaszczenie nomenklatury. Podział rynku nastąpił, zanim pojawili się zarządcy nieruchomości z prawdziwego zdarzenia i zanim zaczęła się konkurencja w tym zawodzie. Spółki nomenklaturowe łatwo rozpoznać: mimo, że prowadzą działalność tylko w jednym mieście, mają po 300-500 wspólnot.
Teraz starzy wyjadacze komunalni i spółdzielczy, którzy pozakładali sobie stowarzyszenia i federacje zarządców, usilnie lobbują o ustanowienie samorządu zawodowego zarządców oraz oddanie w ich ręce decyzji o nadawaniu uprawnień do wykonywania zawodu. Ironia losu polega na tym, że to kombatanci, którzy nie przeszli żadnej weryfikacji merytorycznej, mieliby decydować, czy dopuścić młodszą konkurencję po studiach podyplomowych do pracy w zawodzie. Ten temat uparcie powraca na łamach pism branżowych i w postulatach kongresów różnych federacji. Na szczęście, Ministerstwo Infrastruktury póki co skutecznie odrzuca takie pomysły kombatantów.
Ciekawe, że prezes Majchrzak gorzej wyraża się o ostatniej grupie zarządców, od których ustawa (ugn) wymaga wyższego wykształcenia, ukończenia studiów podyplomowych z zakresu zarządzania nieruchomościami, napisania pracy dyplomowej (plan zarządzania), 6-miesięcznej praktyki i przejścia przez postępowanie kwalifikacyjne w Ministerstwie Infrastruktury, a jest bardzo wyrozumiały dla zarządców z pierwszej grupy, którym wystarczyło wykształcenie średnie - bez żadnych studiów, podyplomówek, planów zarządzania, praktyk, postępowania kwalifikacyjnego itp. - wystarczył staż pracy w komunalnym ADM lub w spółdzielni mieszkaniowej. Oni dostawali licencję "z marszu", bez sprawdzenia ich wiedzy ogólnej, znajomości przepisów prawa czy praktycznych umiejętności. W ocenie prezesa Majchrzaka mieliby oni być lepiej przygotowani do zawodu, niż zarządcy po studiach podyplomowych. Ciekawa optyka. Czyżby dlatego, że sam ma licencję nr 53?Licencja na zarządzanie
Marek Majchrzak [wiceprezes Polskiej Federacji Zarządców Nieruchomości]:
– Obecnie [w styczniu 2011 r. – przyp. red.] mamy w Polsce nieco ponad 20 tys. zarządców z licencjami, których można podzielić na 3 grupy.
Pierwsza z nich, licząca ok. 9,6 tys. osób, dostała uprawnienia – mówiąc w żargonie – "za zasługi", jako że była to grupa wykonująca zawód zarządcy w momencie wprowadzenia certyfikowania tej profesji w 1999 r., a więc nabywała uprawnienia niejako automatycznie.
Druga grupa, licząca ok. 6,4 tys. osób, w latach 2001–2008 musiała już przejść pełne postępowanie kwalifikacyjne zakończone egzaminem.
Ostatnia, 4-tysięczna grupa kandydatów, która otrzymywała uprawnienia jedynie na podstawie ukończenia studium podyplomowego i odbyciu praktyki, miała już pod tym względem bardzo ułatwione zadanie.
Wiadomo, że w tej branży liczy się człowiek, nie dokument, ale często spotykam się z sytuacjami, w których zleceniodawcy szukają zarządców, ale tylko tych z licencjami o numerach mniejszych niż 16 000, co zapewne dyskryminuje wielu utalentowanych zarządców, ale jest dość znaczące i wiele mówi o tej najmłodszej stażem grupie.
http://www.wm.info.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=109:licencja-na-zarzdzanie-&Itemid=74
Grupa "kombatantów" wciąż dominuje w firmach zarządzających nieruchomościami (i wśród etatowych ekspertów). Często całe ADM-y z dnia na dzień zostały przekształcone w spółki z o.o.: kierownik ADM został Prezesem Zarządu, a pani księgowa Skarbnikiem. Wszystkie nieruchomości, którymi zarządzał ADM (całe dzielnice, liczące setki wspólnot mieszkaniowych i nieruchomości gminnych), przejęła spółka z o.o. i żyje z nich do dzisiaj. To było zwyczajne uwłaszczenie nomenklatury. Podział rynku nastąpił, zanim pojawili się zarządcy nieruchomości z prawdziwego zdarzenia i zanim zaczęła się konkurencja w tym zawodzie. Spółki nomenklaturowe łatwo rozpoznać: mimo, że prowadzą działalność tylko w jednym mieście, mają po 300-500 wspólnot.
Teraz starzy wyjadacze komunalni i spółdzielczy, którzy pozakładali sobie stowarzyszenia i federacje zarządców, usilnie lobbują o ustanowienie samorządu zawodowego zarządców oraz oddanie w ich ręce decyzji o nadawaniu uprawnień do wykonywania zawodu. Ironia losu polega na tym, że to kombatanci, którzy nie przeszli żadnej weryfikacji merytorycznej, mieliby decydować, czy dopuścić młodszą konkurencję po studiach podyplomowych do pracy w zawodzie. Ten temat uparcie powraca na łamach pism branżowych i w postulatach kongresów różnych federacji. Na szczęście, Ministerstwo Infrastruktury póki co skutecznie odrzuca takie pomysły kombatantów.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.
Komentarze
Wiesz w m. K. jest dużo właścicieli nieruchomości np. gminy żydowskie, którzy potrzebują adiutantów do prowadzenia /zarządzania własnych kamienic