zwierzęta na terenie wspólnoty
micka
Użytkownik
Witam mam pytanie odnosnie wlascicieli ktorzy maja zwierzeta.mam sasiadow ktorzy maja 2 psy i dwa koty i jak tylko pojawi sie jakis zwierzak typu podrzutek od razu go dokarmiaja i przygarniaja czy sa przepisy dotyczace ilosci zwierzat na osobe ?lub jakies ograniczenia? czy kazdy moze miec zwierzat ile chce. Prosze o pomoc.W naszej kamienicy mieszka 6 rodzin i tylko ta jedna rodzina taka jest bo jak twierdza bardzo kochaja zwierzeta
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.
Komentarze
W tym samym piśmie uprzedzić, że gdy w podanym terminie właściciel tego nie zrobi, wm obciąży go kosztem dodatkowego sprzątania
Zaskarżyłem tę uchwałę do Sądu. Ciekawe jakie będzie rozstrzygnięcie.
Jeżeli fetor wydobywa się z lokalu, to można to potraktować jako niedozwolone immisje.
Podstawę stanowi art. 144 kodeksu cywilnego:
"Właściciel nieruchomości powinien przy wykonywaniu swego prawa powstrzymywać się od działań, które by zakłócały korzystanie z nieruchomości sąsiednich ponad przeciętną miarę, wynikającą ze społeczno-gospodarczego przeznaczenia nieruchomości i stosunków miejscowych".
Nikt jednak nie zakaże właścicielowi trzymania kotów, no chyba, że ich liczba przekroczy granice zdrowego rozsądku.
Oni zacytują co trzeba i powiedzą jak trzeba bez zbędnych pytań .
Na czym ma polegać zapewnienie? Czy wystarczy oświadczenie właściciela, że zapewnił, czy też konieczne są inwestycje (na przykład psia toaleta na terenie wspólnoty), komisyjny odbiór i świadectwo Sanepidu? Czy odpowiednie warunki higieny mają być zapewnione również w lokalach? Kto to sprawdzi?
A co z tymi zwierzętami, które (choć "nie dopuszczone") zamieszkały ze swoimi właścicielami w budynkach wielorodzinnych PRZED zapewnieniem odpowiednich warunków? Będą "dopuszczone" z urzędu, czy zostaną eksmitowane na bruk? I jakie warunki są "odpowiednie"? Kto stwierdza, że takie są? Na podstawie jakich kryteriów? Co w razie stwierdzenia "nieodpowiednich" warunków? Czyli nawet wówczas, gdy "się dopuści" i warunki będą odpowiednie, ale uciążliwość okaże się nadmierna (kto to stwierdza? Na podstawie jakich kryteriów? itp.), to po paru donosach się jednak "odpuści". Wskazane jest? To obowiązek, zalecenie czy prośba? Jakie znaczenie prawne ma ten frazes? Jak to będzie egzekwowane? I od kiedy regulamin porządku domowego jest obligatoryjny, co zakłada ta uchwała?
Szacowni radni te bzdury uchwalili, a wojewoda przepuścił.
W Katowicach zwyciężyła chyba ukryta opcja pomroczności jasnej...
Właściciela zwierząt, tak jak każdego innego, obowiązuje UWL, a szczególnie:
Art. 13
1. Właściciel ponosi wydatki związane z utrzymaniem jego lokalu, jest obowiązany utrzymywać swój lokal w należytym stanie, przestrzegać porządku domowego, uczestniczyć w kosztach zarządu związanych z utrzymaniem nieruchomości wspólnej, korzystać z niej w sposób nie utrudniający korzystania przez innych współwłaścicieli oraz współdziałać z nimi w ochronie wspólnego dobra.
a także KC i artykuł przytoczony przez Zarządcę kilka postów wcześniej.
Art. 144
Właściciel nieruchomości powinien przy wykonywaniu swego prawa powstrzymywać się od działań, które by zakłócały korzystanie z nieruchomości sąsiednich ponad przeciętną miarę, wynikającą ze społeczno-gospodarczego przeznaczenia nieruchomości i stosunków miejscowych.
W regulaminie porządku domowego z reguły jest zapis o tym, że zwierzęta nie mogą niszczyć trawników, zieleni i innych elementów NW i że odpowiada za to ich właściciel.
Nie jest prawdą, że wspólnota może czegokolwiek zabronić, czego nie zabrania ustawa.
Nie może też niczego nakazać, czego nie nakazuje ustawa.
Regulamin co najwyżej zbiera w jednym miejscu obowiązujące przepisy, rozsiane w różnych aktach prawnych (ustawach, rozporządzeniach, aktach prawa miejscowego).
Sąsiadka zmieniła sposób korzystania z nieruchomości wspólnej - teraz to już nie trwanik czy chodnika, ale wybieg dla kur. Musiałaby mieć na to zgodę pozostałych właścicieli.
Kto zarządza nieruchomością? Zarządzający winien wezwać sąsiadkę do zabrania tych kur ze wspólnego podwórka, jeżlei tego nie zrobi odgrodzić - przy czym poinformować sąsiadkę, że będzie musiała ponieść koszty ogrodzenia, powinformować również, że wspólnota zatrudni dodatkowo osobę, czy firmę do sprzątania odchodów - na koszt sąsiadki.
Jeżeli to nie podziała -ogrodzić, posprzątać i wystawić rachunek.
Trzeba wcześniej w przedmiocie ogrodzenia i dodatkowego sprzątania - na koszt właścicielki kur - podjąć uchwałę.
Po drugie: na wsiach zawsze brudne buty zostawiało się na tzw. przyzbie i nie potrzeba było do tego przepisu
Po trzecie: na wsiach zawsze nieodłącznym elementem każdego podwórka (zagrody) były różne zwierzęta typu kury, gęsi. kaczki, perliczki czasami, indyki, koty, psy, krowy, konie, gołębie, o myszach, łasiczkach czy szczurach już nie mówiąc, srające i sikające gdzie popadnie i kiedy im się tylko zamarzyło.
Nie ma na to przepisu - należałoby zlikwidować wszystkie wsie (WSI) w Polsce.
Uwl nie różnicuje wspólnot ze względu na miejsce położenia. Dla mnie z wpisu użytkownika izka9125
wynika, że:
1. jest wspólnota mieszkaniowa, tzn właściciele lokali chcą sami zadbać o swoją nieruchomość
2. zwierzęta jednej z mieszkanek zanieczyszczają wspólny teren przed budynkiem
Zarząd wspólnoty powinien wystosować pismo do właścicielki kur z żądaniem takiego korzystania z nieruchomości wspólnej, które nie będzie uciążliwe dla innych właścicieli oraz zgodne z przepisami (np art. 144 KC, art 13 uwl, regulamin porządku domowego).
Może właściciele zgodzą się na wydzielenie jakiejś powierzchni na zagrodę dla tych kur?
1. Nie zostawiam butów na przyzbie
2. Nie występują u mnie takie nieodłączne elementy jak kury, gęsi. kaczki, perliczki czasami, indyki, krowy, konie, gołębie,łasiczki, srające i sikające gdzie popadnie i kiedy im się tylko zamarzyło. Występują psy i koty nie wspomnę o myszach czy szczurach, które są wszędzie.
3. Trawniki wykorzystywane są do celów ozdobnych... Systematycznie strzyżone i pielęgnowane. Najlepszy przepis podała pistowska a jeżeli to nie zadziała to przepis zaproponowany przez Zarządcę.
To te psy sobie swobodnie biegają?
Przecież to zabronione w takich miejscach - mogą spacerować na smyczy pod kontrolą właściciela tylko.
A zamykać psy każe nam właścicielka kur :shocked:żeby pies ich nie pozagryzał.
Od kilku miesięcy jestem skonfliktowany z sąsiadami - starsze małżeństwo z synem cierpiącym na nieznane mi zaburzenia psychiczne. Wszyscy mieszkamy w bloku na jednym piętrze, na którym znajdują się łącznie 4 mieszkania. Korytarz jest odgrodzony od pozostałej części budynku zamykaną bramą w formie przeszklonych ścian. Osią problemu jest kot ww. małżeństwa. Otóż postanowili oni, oczywiście bez uzgodnienia z kimkolwiek z sąsiadów, zrobić z korytarza prywatny wybieg dla kota. Kot jest przez nich wypuszczany o różnych porach dnia i nocy, przede wszystkim w godzinach porannych i przedpołudniowych, już od kilku lat. Z początku nie miałem z tym problemu, ale w pewnym momencie pojawił się w moim życiu pies. Pies rzecz jasna żywo reaguje na zapach i obecność kota, tym bardziej, że ów kot z lubością przesiaduje w bliskiej okolicy drzwi wejściowych do mojego mieszkania lub wręcz na wycieraczce przed nimi. Przejście na pracę zdalną szczęśliwie go uspokoiło, ale zniszczeń w mieszkaniu mam co niemiara. Nie kładę tego bynajmniej wyłącznie na karby obecności kota na korytarzu - mój pies miał problem z lękiem separacyjnym itd., niemniej zakładam, że obecność kota za drzwiami nie pomagała. Jest to jednak jedynie moje przypuszczenie, nie mam możliwości stwierdzić, czy jakkolwiek słuszne. Tak, czy inaczej obecność kota utrudnia wyprowadzenie i wprowadzenie psa (każde wyjście musi być poprzedzone uchyleniem drzwi, celem weryfikacji sytuacji na korytarzu; powrót na korytarz musi być niekiedy poprzedzony oczekiwaniem na powrót kota do mieszkania właścicieli). Co więcej, pierwotnie kot był wypuszczany na korytarz również w nocy i sąsiedzi zapalali mu światło na korytarzu, co - rzecz jasna - odbijało się na zużyciu energii wszystkich mieszkańców w bloku. Kot jest w dużej mierze puszczany samopas, nikt nie pilnuje, co robi i gdzie, chociaż przyznaję - nie brudzi na korytarzu (a przynajmniej nie zauważyłem, by brudził). Wszelkie próby zwrócenia sąsiadom uwagi spełzały na niczym, zgłosiłem zatem sprawę spółdzielni, dostrzegając, w mojej ocenie, złamanie przynajmniej dwóch (na upartego - trzech) punktów Regulaminu porządku domowego i współżycia mieszkańców. Punkty te brzmią następująco:
- punkt 1 rozdziału I: Warunkiem zgodnego współżycia mieszkańców osiedla jest wzajemna pomoc i nie zakłócanie spokoju.
- punkt 5 rozdziału V: Dozwolone jest posiadanie psów i kotów oraz innych zwierząt domowych pod warunkiem, że zwierzęta te nie zagrażają zdrowiu i nie zakłócają spokoju, a ich posiadacze przestrzegają wymogów sanitarno-porządkowych.
Administrator budynku z początku nie planował podjąć interwencji, zmienił zdanie dopiero po napisaniu przeze mnie oficjalnej wiadomości. Przeprowadzili przynajmniej dwie rozmowy z sąsiadami, podczas których ci nieco mijali się z prawdą (m.in. hardo twierdzili, że kot jest zawsze pod nadzorem) i nie zamierzali zaprzestać prywatyzowania korytarza. Ostatecznie zgodziłem się na consensus, polegający na tym, że kot może być wypuszczany na korytarz w godzinach 10-15 codziennie. Sąsiedzi zgodzili się. Przez chwilę był spokój, faktycznie kot był wypuszczany wyłącznie w tych godzinach. Z czasem jednak na nowo zaczęli wypuszczać kota w godzinach dowolnych poza wieczorami. Ponownie zgłosiłem sprawę do spółdzielni, administrator ponownie porozmawiał z sąsiadem; sąsiad stwierdził, że on jak najbardziej stosuje się do powyższego porozumienia (mimo, że dosłownie kilka dni wcześniej wiedział, że wyszedłem z domu z psem ok. godz. 4:00 i oczywiście drzwi ich mieszkania były otwarte na oścież). Ostatecznie administracja się poddała, stwierdzili, że nic więcej zrobić nie mogą.
Sąsiedzi rzecz jasna nie zamierzają nic z tym fantem zrobić, przeciwnie - bardzo butny pan sąsiad w minioną sobotę stwierdził, że jeśli psu przeszkadza kot na korytarzu, to powinienem uszczelnić sobie drzwi wejściowe do mieszkania. Dzięki tej krótkiej wymianie zdań dowiedziałem się, dlaczego nie zamierza nic z tym fantem zrobić. Otóż zapytałem sąsiada, czemu jest bez maseczki podczas rozmowy ze mną na korytarzu (abstrahuję zupełnie od tego, czy przepisy wprowadzające obostrzenia mają właściwą podstawę prawną, czy nie; w każdym razie - ja wyszedłem do niego w maseczce, stosując się do rozporządzenia). W odpowiedzi usłyszałem - "bo jestem u siebie"
Aktualnie rozważam przygotowanie zawiadomienia o popełnieniu wykroczenia z art. 107 Kodeksu wykroczeń. Biorąc pod uwagę, że sąsiedzi mają świadomość problemu - byli wszak informowani zarówno przeze mnie, jak i przez spółdzielnię (jak rozumiem, skoro zdecydowali się podjąć interwencję, również oni dostrzegają problem) i biorąc pod uwagę, że nie zamierzają ani zaprzestać tego zachowania, ani nawet dostosować się do wypracowanego porozumienia, wydaje mi się, że ich zachowanie można interpretować jako "złośliwe niepokojenie".
Co więcej, widzę tutaj również złamanie art. 13 ust. 1 Ustawy o własności lokali, który głosi, że właściciel [...] jest obowiązany [...] uczestniczyć w kosztach zarządu związanych z utrzymaniem nieruchomości wspólnej, korzystać z niej w sposób nie utrudniający korzystania przez innych współwłaścicieli oraz współdziałać z nimi w ochronie wspólnego dobra oraz § 19. ust 1. Regulaminu utrzymania czystości i porządku na terenie Miasta Łodzi (Uchwała nr LXIX/1770/18 Rady Miejskiej w Łodzi z dnia 29 marca 2018 r.), który głosi, co następuje: Osoby utrzymujące psy lub inne zwierzęta domowe są zobowiązane do zachowania środków ostrożności, mających na celu ochronę zdrowia i życia ludzi, a także dołożenia starań, by zwierzęta te były jak najmniej uciążliwe dla otoczenia.
No i teraz powstaje pytanie - co ja mogę z tym fantem zrobić? Czy moje rozumowanie jest jakkolwiek sensowne czy może po prostu stałem się w którymś momencie mojego życia pieniaczem?
Pomijam, że dla mnie zupełnie niezrozumiała jest sytuacja, że kot sterroryzował mieszkańców a co najbardziej dziwne i zupełnie niezrozumiale, że sterroryzował psa do tego stopnia że tenże pies boi się wyjść z mieszkania bo kot może być na korytarzu???!!! Może nie pieniaczem ale zapewne dziwakiem w oczach sąsiadów.
Moja rada - zmienić psa (póki ten się jeszcze nie zadomowił) na takiego który tak da popalić kotu (normalne u psów) przy każdym wyjściu, że sąsiedzi każdorazowo będą szukać przestraszonego kota po innych klatkach czy piętrach i....problem szybko sam się rozwiąże.
Ok, dzięki za powyższą odpowiedź, niemniej pytanie pozostaje aktualnym - kto jest w prawie? Bo moim zdaniem - nadal - oni zwyczajnie łamią prawo. Zakładam, że wszelkie działania odwetowe, który mogliby podjąć, byłyby równie bezprawne, dlatego najzwyczajniej w świecie nie obawiam się ich. Części wspólne budynku wielorodzinnego nie są udzielnym księstwem żadnego z lokatorów. Każdy z nas w równym stopniu ponosi koszty ich utrzymania i każdy z nas powinien mieć w związku z tym równy do nich dostęp. Mój dostęp został ograniczony, ponieważ zostałem pozbawiony pełnej swobody opuszczania mojego lokalu przez absurdalne widzimisię sąsiadów. Argumenty typu "kot musi mieć gdzie pochodzić" i "ja tu mieszkam tyle lat" do mnie nie przemawiają. Są zwyczajnie głupie i nie widzę absolutnie żadnego powodu, dla którego mam się z nimi godzić. Dlatego podtrzymuję pytanie w nadziei na bardziej konkretną odpowiedź.
Sytuacja jest trudna, a Ty dokładasz do pieca...
I nie znajdziesz zrozumienia u nikogo. Rodzina z niepełnosprawnym synem już na starcie ma nad Tobą olbrzymią przewagę PR-ową. Na pewno się okaże, że kot im pomaga w psychoterapii syna...
Facet się Ciebie nie boi i też jest nastawiony na zwarcie. A ludzie prędzej jemu uwierzą niż Tobie.
Żeby jeszcze kot brudził korytarz to miałbyś jakieś szanse, a tak nic nie zdziałasz...
To Ty jeśli będziesz chciał wygrać będziesz musiał łamać prawo. No chyba że zgodnie z wcześniejszą radą kupisz sobie bardziej ekstrawertycznego psa...
W żadnym miejscu nie napisałem, że ich syn jest niepełnosprawny. To 50-latek, który dnia w życiu nie przepracował, mimo skończonych studiów. Ale pal to licho. Nie sądzę też, by był poddawany jakiejkolwiek terapii. To raz. Dwa - czy ja napisałem gdzieś, że mają się pozbyć kota? W żadnym wypadku. Miejsce zwierząt domowych jest jednak w domu, a nie na wspólnym korytarzu. Trzy - co ma PR do prawa? Cztery - fotografie zdają się wystarczającym dowodem.
Ale już zrozumiałem, nie mam co liczyć na odpowiedź; temat zamykam. Dzięki!
Jeśli Ty to widzisz, to pewnie inni też.
Nie. Ja też nie.
Co ma PR? Wszystko. Nie masz żadnych dowodów. Słowo przeciw słowu. Zachodzi pytanie komu uwierzą.
Skąd nagle mówisz o fotografiach?
Kotka na początku była agresywna w stosunku do psa. Dopiero po 2-3 dniach zaczęła normalnie podchodzić do niego. Po tygodniu już są najlepszymi przyjaciółmi i terroryzują cały dom
https://iamron.pl/pl/blog/Owczarek-Niemiecki-wspanialy-towarzysz-i-pracownik/28
Zastanawiamy si ę nad wzicęciem kolejnego zwierzaka, tym razem owczarka niemieckiego