Zadłużenie Syndyka
toxic992
Użytkownik
Witam serdecznie.
Jestem nowym członkiem zarządu pewnej wspólnoty mieszkaniowej. Niestety, sytuacja, którą zastałem jest dość skomplikowana i podejrzewam, że trudna do rozwiązania. Postaram się opisać jak najbardziej zwięźle- mianowicie: Jedna ze śląskich fabryk posiadała budynki dla pracowników. Fabryka ta w latach 90 ubiegłego wieku została poddana likwidacji, jednocześnie oferując wykup mieszkań dla byłych pracowników. Kilka osób się na to zdecydowało, założono więc wspólnotę mieszkaniową. Do fabryki tej wprowadzono syndyka, który przejął resztę niewykupionych mieszkań. Na mocy umowy ze wspólnotą syndyk ma rocznie płacić pewną, ustaloną kwotę na konto wspólnoty mieszkaniowej- jednak od ponad 10 lat, czyli de facto od początków "współpracy", nigdy nie było regularnych wpłat i wywiązywania się z umów- jeżeli te wpłaty były, to bardzo spóźnione i cząstkowe. Pani syndyk również nie chciała umożliwić opcji wykupu innym mieszkańcom- dopiero po kilku latach ciężkiej walki pojawiła się taka możliwość, ale też bardzo ograniczona.
Niestety, od ponad 2 lat syndyk nie wpłaca na konto wspólnoty ani złotówki, jej zadłużenie względem nas to 40 tys. zł- w momencie, kiedy nasza wspólnota ledwo wiąże koniec z końcem i nawet drobne koszty są problematyczne, chcemy (jako nowy zarząd wspólnoty) jak najszybciej odzyskać te pieniądze. Pani syndyk twierdzi, że nie ma pieniędzy (natomiast my wiemy, że mieszkańcy, którzy nie wykupili mieszkań wpłacają czynsz na jej konto regularnie), na zebrania wspólnoty nie przychodzi, telefonów nie odbiera, na maile nie odpisuje. Warto dodać, że swoje biuro ma w jednym z centrów handlowych, gdzie wynajem powierzchni to koszty rzędu kilku tysięcy złotych miesięcznie. Po raz kolejny nie chce sprzedać mieszkań, mimo, iż kilka lokali stoi pustych i niszczeje.
Nie wiemy za bardzo, jak zacząć rozwiązywać tę sprawę- chcemy złożyć sprawę do Sądu, bo podobno tam wygraną mamy jak w "banku". Jednak nie daje to gwarancji odzyskania należnych pieniędzy, a co gorsza- musimy zabezpieczyć się na przyszłość, aby taka historia się nie powtórzyła. Do kogo iść, gdzie się udać? Czy istnieje jakiś nadzór nad syndykiem? A może takie działanie jest objęte kodeksem karnym i warto udać się do prokuratury? Prosimy o pomoc, każda, najdrobniejsza porada będzie cenna. Najgorzej jest zacząć, potem sobie już jakoś poradzimy, kwestia tylko tych pierwszych kroków.
Serdecznie dziękuję za ewentualną pomoc i za czas, poświęcony przeczytaniu tej wiadomości.
Jestem nowym członkiem zarządu pewnej wspólnoty mieszkaniowej. Niestety, sytuacja, którą zastałem jest dość skomplikowana i podejrzewam, że trudna do rozwiązania. Postaram się opisać jak najbardziej zwięźle- mianowicie: Jedna ze śląskich fabryk posiadała budynki dla pracowników. Fabryka ta w latach 90 ubiegłego wieku została poddana likwidacji, jednocześnie oferując wykup mieszkań dla byłych pracowników. Kilka osób się na to zdecydowało, założono więc wspólnotę mieszkaniową. Do fabryki tej wprowadzono syndyka, który przejął resztę niewykupionych mieszkań. Na mocy umowy ze wspólnotą syndyk ma rocznie płacić pewną, ustaloną kwotę na konto wspólnoty mieszkaniowej- jednak od ponad 10 lat, czyli de facto od początków "współpracy", nigdy nie było regularnych wpłat i wywiązywania się z umów- jeżeli te wpłaty były, to bardzo spóźnione i cząstkowe. Pani syndyk również nie chciała umożliwić opcji wykupu innym mieszkańcom- dopiero po kilku latach ciężkiej walki pojawiła się taka możliwość, ale też bardzo ograniczona.
Niestety, od ponad 2 lat syndyk nie wpłaca na konto wspólnoty ani złotówki, jej zadłużenie względem nas to 40 tys. zł- w momencie, kiedy nasza wspólnota ledwo wiąże koniec z końcem i nawet drobne koszty są problematyczne, chcemy (jako nowy zarząd wspólnoty) jak najszybciej odzyskać te pieniądze. Pani syndyk twierdzi, że nie ma pieniędzy (natomiast my wiemy, że mieszkańcy, którzy nie wykupili mieszkań wpłacają czynsz na jej konto regularnie), na zebrania wspólnoty nie przychodzi, telefonów nie odbiera, na maile nie odpisuje. Warto dodać, że swoje biuro ma w jednym z centrów handlowych, gdzie wynajem powierzchni to koszty rzędu kilku tysięcy złotych miesięcznie. Po raz kolejny nie chce sprzedać mieszkań, mimo, iż kilka lokali stoi pustych i niszczeje.
Nie wiemy za bardzo, jak zacząć rozwiązywać tę sprawę- chcemy złożyć sprawę do Sądu, bo podobno tam wygraną mamy jak w "banku". Jednak nie daje to gwarancji odzyskania należnych pieniędzy, a co gorsza- musimy zabezpieczyć się na przyszłość, aby taka historia się nie powtórzyła. Do kogo iść, gdzie się udać? Czy istnieje jakiś nadzór nad syndykiem? A może takie działanie jest objęte kodeksem karnym i warto udać się do prokuratury? Prosimy o pomoc, każda, najdrobniejsza porada będzie cenna. Najgorzej jest zacząć, potem sobie już jakoś poradzimy, kwestia tylko tych pierwszych kroków.
Serdecznie dziękuję za ewentualną pomoc i za czas, poświęcony przeczytaniu tej wiadomości.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.
Komentarze
Z prokuraturą można spróbować, ale oni pod byle powodem oddalają sprawę
Na pewno nie ma po co iść do prokuratury, bo syndyk działa zgodnie z prawem, dla niego jesteście po prostu jednym z wielu wierzycieli upadłego, których on "obsługuje", i nie może wam wypłacać waszych należności z pominięciem procedur wynikających z prawa upadłościowego, niezgodnie z planem podziału.
Nadzór nad syndykiem sprawuje sędzia-komisarz, ale on też nie przeskoczy prawa upadłościowego. Prawdę mówiąc, to jesteście w czarnej... studni. Jedyna sensowna możliwość to walka o wykup tych mieszkań przez lokatorów lub na wolnym rynku, tak, żeby wyrwać je z masy upadłości, o to można się starać u syndyka lub sędziego-komisarza. Bez pomocy prawnika trudno wam będzie ugryźć ten temat.
Nowy doklejony: 11.03.15 20:08
P.S.
Jeszcze jedna istotna uwaga: przeciwko syndykowi nie można prowadzić egzekucji komorniczej, ponieważ w przypadku upadłości, egzekucję należności reguluje prawo upadłościowe. Mieszkania w waszej wspólnocie będące w dyspozycji syndyka wchodzą w składy masy upadłościowej, wobec tego skierowanie egzekucji komorniczej do tego majątku jest wykluczone. Z tego samego powodu nie można żądać ich sprzedaży w drodze licytacji w myśl u.w.l.
1) Czy takimi sprawami zajmuje się Sąd Cywilny czy Administracyjny?
2) Pani Syndyk powiedziała, że nie może nam zapłacić (w końcu ktoś się do niej dodzwonił) bo na jej koncie siedzi komornik, dlatego środki ma zablokowane. Z powyższej wypowiedzi rozumiem, że po prostu bezczelnie kłamała?
3) Rozumiem, że teraz musimy odnaleźć sędziego- komisarza, który sprawą się zajmował, złożyć odpowiednie wnioski opisując całą sprawę i rościć sobie nakaz udostępnienia możliwości wykupu mieszkań?
4) Czy istnieje możliwość prześwietlenia działań pani syndyk? Jak wygląda naprawdę sytuacja finansowa, kto płaci, kto nie, jaki jest ten procentowy podział?
Sprawa mnie strasznie irytuje, głównie przez bezczelność pani syndyk. Nie chce sprzedać pustych mieszkań ani udostępnić do wykupu tych zamieszkałych bo po prostu żyje sobie na nasz koszt. Dziękuję za zaangażowanie w temacie, proszę o odpowiedź jeszcze na powyższe pytania. Jestem taką osobą, która jak się zaweźmie to nie odpuści, a te pieniądze wrócą na nasze konto, choćby nie wiem jakim sposobem.
2) Niekoniecznie kłamała. Niektórzy komornicy dokonują zajęcia majątku i rachunków syndyka, bo ta kwestia nie jest we wszystkich szczegółach dobrze uregulowana przez prawo, a raczej opiera się na orzecznictwie sądowym. Komornicy chcą wyrwać ile się da, na bezczelnego, bo dostają 15% od wyegzekwowanego majątku. Taki mały konflikt interesów. W takich sytuacjach syndyk składa w sądzie skargę na czynności komornika i toczy się postępowanie, które może trwać miesiącami. Właściwą drogą jest zwrócenie się do sędziego-komisarza, który powinien nakazać wypłatę tych roszczeń, które zgodnie z prawem są uprzywilejowane. Ale orzecznictwo to rzecz płynna, dlatego radzę skonsultować się z prawnikiem, może coś się zmieniło, może znajdzie się w waszej sytuacji jakieś rozwiązanie. Ostatnio znowu były jakieś precedensowe orzeczenia SN w sprawach upadłościowych.
3) Sędziego-komisarza nie trzeba szukać, syndyk powinien wam powiedzieć kto nim jest. Nie można żądać nakazu udostępnienia mieszkań do wykupu. Można natomiast przedstawić sędziemu konkretną propozycję wykupu, wskazać z imienia i nazwiska chętnych na zakup, opisać problemy wspólnoty. Sędzia może, ale nie musi, nakazać syndykowi wystawienie tego majątku na sprzedaż, skoro są chętni. Rolą syndyka jest upłynnienie majątku w celu zaspokojenia wierzycieli (lub dalsze prowadzenie działalności gosp.), ale paradoksalnie wielu syndyków nie jest zainteresowanych pozbywaniem się majątku, bo im dłużej trwa upadłość, tym dłużej oni mają pracę... To kolejny konflikt interesów. Niektórzy sprytni syndycy robią sobie z upadłości jednej firmy dożywotnią synekurę. Dlatego dobrze jest, jeżeli ktoś wskaże sędziemu-komisarzowi, że są chętni do nabycia majątku.
4) Taka możliwość istnieje, ale musielibyście zgłosić się jako wierzyciele, zostać wpisani do planu podziału, wtedy macie pewne uprawnienia w postępowaniu upadłościowym. Nie dacie rady bez prawnika, to są zbyt skomplikowane sprawy, na styku wielu przepisów, nawet jeżeli zgłosicie się jako wierzyciele, to nie przebijecie się przez to bez pomocy prawnika.
http://www.prw.pl/articles/view/39868/Syndyk-Fagora-nie-odejdzie-sama-ze-stanowiska